Jest wiele
wymówek, które można użyć, jako argument, aby zimą nie jeździć na rowerze. Najbardziej
popularne tłumaczenia to to, że: jest zimno, jest ślisko, jest niebezpiecznie,
można się przemoczyć i ubłocić; można się rozchorować i można zniszczyć rower. Większość
ludzi nawet nie dopuszcza myśli, aby zimą wybrać się na rower. Rowerzyści z klubu
rowerowego Polka Circle do takich nie należą. Zima, nie zima, a nasze rowery
zawsze są gotowe do trasy. Bo jazda zimą jest ogromna frajdą trzeba się tylko
do niej odpowiednio przygotować.
Po wyznaczeniu
daty i trasy naszej kolejnej wyprawy i ogłoszeniu tego na naszej stronie (https://www.facebook.com/PolkaCircle) okazało się, że tylko dwie osoby nie
przestraszyły się zimy i temperatury (14°F/-10°C): ja, bo już wcześniej jeździłam po
śniegu i nie było to dla mnie nic ekstremalnego oraz Ola, która zaufała mi, że
jest to zadanie do wykonania.
Nasze przygotowanie się do jazdy w
sezonie zimowym rozpoczęło się już wcześniej i głównie ograniczyło się do obgadania i przyszykowania odpowiedniego ubioru. Bo kiedy termometr wskazuje temperaturę poniżej 10 stopni
Celsjusza, naturalnym odruchem jest wyciągnięcie z szafy wszystkiego, co mamy i
założenie tego na siebie przed wyjściem na zewnątrz. To błąd. I nie tylko dlatego, że nie będzie wygodnie, ubiór będzie krępować nasze ruchy (i głupio
będziemy wyglądać), ale przede wszystkim dlatego, że ubrane „na bałwanka” po
kilku minutach jazdy rowerem spłynęłybyśmy potem i dopiero wtedy zaczęłybyśmy
poważnie marznąć. Ubranie trzy-warstwowe ("na cebulkę") jest najlepszą opcją na niską temperaturę. Trzy cienkie koszulki ochronią nas
szybciej przed zimnem niż jeden gruby sweter, bo to nie materiał chroni nas, ale
warstwa powietrza uwięziona pomiędzy poszczególnymi warstwami ubrań. Dodatkowo ruch
rozgrzewa mięśnie i ruszającemu się człowiekowi nie jest zimno.
Podczas jazdy zimą obowiązkowe są:
czapka, szalik, rękawiczki i ciepłe buty, bo na rowerze najszybciej marzną
kończyny (place u rąk i nóg) oraz uszy i nos. Moją zasadą jest, aby korpus nie był
zbyt dokładnie opatulony, ale ciepłe skarpety, szalik, rękawice i czapka (nachodząca
na uszy) są konieczne. I choć moja czapka i szalik spisał się tego dnia na
medal, muszę przyznać, że na ten nasz pierwszy w tym roku zimowy wypad nie
dobrałam sobie najlepszych butów i rękawiczek. Zwykle rękawiczki mam troszkę za
duże i z jednym palcem, ale nie mogłam ich znaleźć, więc wzięłam takie
dopasowane i 5-cio palcowe. Niezbyt dobry pomysł. Ręce w rękawiczkach powinny
mieć trochę luzu, bo rozsądne jest poruszanie palcami podczas jazdy. Dodatkowym
moim błędem było to, że w domu założyłam na nogi cieplejsze „Sketchers”, ale
zapomniałam wrzucić do samochodu porządne zimowe buty na zmianę na rower. I gdyby
Ola nie wzięła ze sobą dodatkowych ocieplaczy (tzw. „hot-packs”), nasza
wycieczka szybko by się zakończyła. Te jednorazowe ogrzewające woreczki (bardzo
popularne wśród narciarzy), które wrzuciłam sobie do butów i rękawic uratowały
mnie i nasz wypad nie musiał skończyć się po 15-stu minach jazdy. Przyznaję, że
jestem zmarzluchem i bez tych woreczków daleko bym nie dojechała. Dzięki
„hot-pockets” tego dnia spędziłyśmy 4.5 godziny na niezapomnianej przejażdżce
rowerowej.
Na naszą trasę obrałyśmy Green Bay
Trail, która rozpoczyna się w Wilmette, IL i biegnie równolegle do torów
kolejowych linii Metra na północ poprzez takie miejscowości jak Kenilworth,
Winettka, Highland Park i Lake Bluff. Nasz wybór podyktowały dwa powody. Po
pierwsze szukałyśmy trasy, która jest bliżej miasta i jest większe
prawdopodobieństwo, że jest ładnie odśnieżona. Po drugie, chciałyśmy zimą
dojechać do plaży nad jeziorem Michigan, a szlak GBT nie odbiega od niego dalej
niż jedna milę. Nasz wybór to był traf w
10-tkę. Większość tras rowerowych wokół Chicago tej niedzieli (po obfitych
sobotnich opadach śniegu) nie była przejezdna. Tak jak zakładałyśmy, Green Bay
Trail (ze względu na to, że jest trasą wielofunkcyjną i nie tylko służy do
rekreacji, ale na co dzień jest uczęszczana przez mieszkańców okolic, aby
dotrzeć do przystanków Metry) była wspaniale przygotowana do jazdy
rowerem. Ścieżka ta jest również dobrze utrzymana, bo podkreśla ona ekskluzywny charakter dzielnic, przez które przechodzi.
Kiedy o 10 rano dojechałyśmy
samochodem na parking przy City Hall w Wilmette, zajęło nam 15 minut, aby wygramolić
się na zewnątrz. Było zimno, ale po sprawdzeniu prognozy pogody, spodziewałam
się, że słońce wyjdzie zza chmur niedługo i temperatura trochę podskoczy do
góry. Trzeba też zaznaczyć tutaj, że kiedy nie ma deszczu i błota, a ziemia
jest zmarznięta to są do doskonałe warunki dla rowerzystów. Trzeba tylko uważać
na lód, który może kryć się pod śniegiem. Po ustawianiu się do zdjęcia, aby
udokumentować początek naszej trasy opatuliłyśmy się w szaliki i ustaliłyśmy,
że naszym celem jest przejechanie co najmniej 8 mil tego dnia (miłym zaskoczeniem
było dla nas na koniec trasy odczytać na naszych licznikach o wiele, wiele więcej mil).
Rozpoczęłyśmy trasę w miejscowość
Wilmette, która znajduje się 14 mil na północ od Chicago i jest ona uważana, za jedną z najlepszych miejsc, do
wychowania dzieci w USA. Tutaj przeciętny dochów na rodzinę to $145,000 i każdy
mijany przez nas dom był ładniejszy, większy i bardziej zadbany od poprzedniego.
Najbardziej jednak znanym i obfotagrafowanym budynkiem w Wilmette jest
Świątynia Baha (Bahá’í House of Worship for North America), która jest
obecnie jedyną taką świątynią w USA i uznaną została przez Biuro Turystyki
Illinois za jeden z „siedmiu cudów Illinois”. Dla ciekawostki dodam, że amerykański
aktor Rainn Dietrich Wilson (który najbardziej jest znany nam ze swojej roli egoistycznego
Dwight’a Schrute z telewizyjnego serialu komediowego „Office”) i jego rodzina
są członkami wiary bahaitów i przenieśli się na stałe z Seattle w stanie
Washington do Wilmette w Illinois, aby lepiej służyć w swoim kościele. Tutaj w
Wilmette urodziło się, wychowało i żyje wiele
innych sławnych osobistości, jak np. aktor komediowy Bill Murray, wieloletni
president Playboya (równocześnie córka jego założyciela) Christie Hefner, właściciel klubu
baseballowego Chicago Cubs Thomas S. Ricketts,
czy nasz teraźniejszy burmistrz Chicago Rahm Emanuel.
Ale nie tylko Wilmette
może się chlubić sławnymi mieszkańcami. Wzdłuż trasy
Green Bay Trail każda miejscowość może się szczycić znanymi ludźmi. Na przykład w Kenilworth, kolejnej miejscowości na naszej trasie, (uznawnej za najbardziej
ekskluzywną miejscowość Midwestu, gdzie przeciętny dochód na rodzinę wynosi
$250,000) zamieszkuje Christopher George Kennedy (syn Ethel i Robert F.
Kennedy). Też tutaj znajduje się szkoła New Trier High School, rozsławiona na
całe Stany przez filmy „The Breakfast Club”, „Sixteen Candles”, „Uncle Buck” czy
„Home Alone” („Kevin sam w domu”). My jednak nie zatrzymywałyśmy się tutaj na
dłużej, bo słońce ciągle było schowane za chmurami i temperatura powietrza nie
podnosiła się do góry, więc trzeba było pedałować, aby było ciepło.
W Winnetka nie umiałam się
jednak oprzeć pokusie, aby przy ulicy Pine, nie zboczyć z naszej trasy na moment,aby zrobić sobie
zdjęcie przed domem znajdującym się pod adresem 671 Lincoln Avenue. To tutaj właśnie
nakręcono większość scen do komedii filmowej „Home Alone”, którą oglądałam jako
nastolatka jeszcze w Polsce, zanim poznałam Amerykę osobiście. Oli nie musiałam namawiać na ten „skok w bok”
z trasy, bo choć Green Bay Trail była ładnie przygotowana do jazdy rowerowej,
to niektóre jej odcinnki są dość monotonne i po jakimś czasie robi się nudno
tak jechać ciągle wzdłuż torów kolejowych ulokowanych w wąwozie.
Do znanych
ludzi związanych w Winnetka można zaliczyć piosenkarke Ann Hamton Callaway
(która znana jest z napisania i zaśpiewania piosenki do serialu „The Nanny”
oraz pisania piosenek dla Barbry Streisand); twórcę i gospodarza programu „Phil
Donahue Show”, które było pierwszym takim talk show z udziałem publiczności;
aktorów Chalton Heston i Rock Hudson; oraz amerykańskiego polityka Donald Henry
Rumsfeld, który zasłynął jako Sekretarzem Obrony USA.
Glencoe,
ostatnia miejscowość na naszej trasie, też może pochwalić sie sławnymi ludźmi.
Tutaj wychował się aktor Fred Savage, najbardziej znany z roli Kevina Arnolda z
serialu „Cudowne lata” (The Wonder Years). Także tutaj mieszkał nieżyjący już
Gene Siskel najbardziej znany amerykański krytyk filmowy.
Nas jednak nie
interesowały już żadne domy, czy filmy nakręcane w okolicy. W Glencoe przy
ulicy Hazel, która prowadzi prosto do jeziora Michigan i plaży Glencoe Beach
poczułyśmy „nadmorski klimat”. Tutaj porzuciłyśmy szlak GBT i udałysmy się na
zasypną śniegiem plażę. W tym też czasie słońce powoli zaczęło wychodzić zza
chmur. I choć zdawałyśmy sobie sprawę, że temperatura nie podskoczy do góry, w
słońcu od razu przyjemniej robiło się orły na śniegu i nasze zdjęcia wychodziły
lepiej. Na mnie plaża zimą zawsze robi niesamowicie wrażenie. O tej porze roku
prawie nigdy nie ma tutaj ludzi i można bezkarnie pobawić się na plaży w śniegu
jak dzieci (co zresztą obie z Olą od razu zrobiłyśmy).
Sesja
fotograficzna na plaży w Glencoe dobiegła końca, ogrzewacze powoli przestawały
działać i ciepła herbata w termosie się skończyła, więc trzeba było wracać do
samochodu. Choć sił miałyśmy jeszcze dużo, postanowiłyśmy jednak nie
przeholować, szczególnie że musiałyśmy wracać pod wiatr, który był coraz
mocniejszy. A wiatr zimą potrafi być szczególnie dotkliwy i
potrafi „wywiać” całe ciepło. Na szczęście oprócz mojej gafy z butami i
rękawiczkami, obie byłyśmy odpowiednio ubrane na naszą jazdę i udało nam się
wrócić do samochodu „ciepłe”.
Cieszę się, że
Ola zdecydowała się wybrać ze mną na tę trasę, bo jest już chętna na dalsze
wyprawy zimową porą. I choć obie wolimy ciepły klimat i jazdę w wysokich
temperaturach, zgodnie stwierdziłyśmy, że zimą też da się jeździć z
przyjemnością i z satysfakcją. Trzeba się tylko dobrze do tego
przygotować. A po powrocie należy rower
zabezpieczyć tak, aby nie zardzewiał. Sól i woda działają nie tylko na buty i
auta, ale też na rowery destrukcyjnie. Jeśli komuś szkoda dobrego i drogiego
sprzętu na warunki zimowe, to warto zakupić tańszy rower, którego nie szkoda. Niektórzy
też modyfikją swoje rowery, poprzez założenie specjalnych opon z kolcami.
Pamiętać jednak trzeba, że kolce cudów nie zdziałają i owszem przydadzą się w
jeździe po lodzie, ale przecież tak naprawdę nikt po nim specjalnie nie jeździ. Zazwyczaj mamy do czynienia z
ubitym śniegiem, z którym poradzą sobie całkiem nieźle zwykłe opony.
Tak więc dosyć
wymówek i argumentów przeciwko jeździe zimą. Nie trzymają się one kupy. Jeśli
są jakieś dodatkowe powody, dla których nie wsiadacie na rower zimą, to proszę
podzielcie sie z nami. Zapraszamy na nasza stronę, do naszego blogu (http://polkacircle.blogspot.com/) i na wspólną przejażdżkę z Polka Circle.
Anna Grochowska
Polka Circle
Bicycle Club.