Wednesday, August 28, 2013

2013-08-25 Polka Circle jedzie do Chain O'Lakes State Park

Tego lata pogoda w Chicago była nietypowa. Wysokie temperatury dotarły w nasze okolice dopiero w połowie lipca, a upałów nie było aż do końca sierpnia. I to właśnie na 25-tego sierpnia, kiedy temperatura była powyżej 90 stopni Fehrenheita, Polka Circle zaplanowała wyprawę do Chain O’Lakes State Park blisko Fox Lake. Z góry wiedziałyśmy, że tego dnia trzeba będzie wybrać krótszą trase, aby nas słońce i wilgoć nie wykończyły. A zakładałyśmy, że blisko „łańcucha jezior” będzie chłodniej.



Rano na parkingu w parku stawiły się trzy dziewczyny Edyta, Ola i ja. Ze względu na  ogromną wilgoć i wyższą temperaturę niż się spodziewałyśmy, podzieliłyśmy naszą planowaną podróż na dwa odcinki. Postanowiłyśmy przed południem sprawdzić ścieżki stanowego parku Chain O’Lakes, potem aby uniknąć palącego słońca, wyskoczyć na drinka na wyspę Blarney, a następnie zakończyć naszą wycieczkę na trasie rowerowej Chain O’Lakes Bike Trail z Fox Lake do parku Grant Woods w Lake Villa.




Park Chain O’Lakes okazał się bardzo uroczym miejscem, położonym w samym sercu największej koncentracji naturalnych jezior w stanie Illinois. Te jeziora to: Grass, Marie, Nippersink, Bluff, Fox, Pistakee, Channel, Petite, Catherine i Redhead, a które połączone są ze sobą rzeką Fox. Typowe dla Illinois prerie w powiązaniu z pagórkowatym ukszałtowaniem terenu i jeziorami, są tak malownicze, że prawie co zakręt zatrzymywałyśmy się, aby zrobić sobie zdjęcie na sielankowym tle. Dodatkowym powodem częstych przystanków było zmęczenie podjazdami pod górkę i duchota, ale o tym się nie mówiło.  Cała trasa dla rowerów w parku jest dość krótka jak na nasze możliwości, bo tylko 6.5 mili, ale jak nigdy cieszyłam się ogromnie na jej ukończenie i na powrót do schłodzonego samochodu. A  na myśl o drinku z lodem na wyspie znanej również jako "Key West Of The Midwest"  uśmiech nie zchodził mi z twarzy.




O Blarney Island słyszałam już kilka lat temu, ale nigdy nie było okazji, aby sie tam wybrać. Edytka dzisiaj nam przypomniała, że znajdujemy się od niej niedaleko (na Grass Lake) i wartoby było tam się wybrać. Dopóki nie dotarłyśmy na wyspę nie wiedziałam czego mogę oczekiwać. Ale kiedy zapytałam się na parkingu przystojnego pana, który dyrygował ruchem kołowym o możliwości zabrania ze sobą rowerów na prom, i zobaczyłam jego piękne perfekcyjnie białe i kompletne uzębienie w szczerym uśmiechu, domyśliłam się, że musi ta wyspa być mała i nie będzie tam szlaków rowerowych. I nie pomyliłam się. Była ona mała. Wręcz bardzo mała.



Historia Blarney Island sięga roku 1900 kiedy to właściwie nie była ona wyspą na jeziorze, ale barką na rzece Fox, przycumowaną do brzegu. W 1939 roku, po zbudowaniu na tej rzece tamy Stratton, okoliczne tereny zostały zalane i utworzyło się jezioro nazwane Grass Lake. Barka Blarney została odcięta od suchego lądu i w ten sposób powstała oficjalna wyspa Blarney. (Przy okazji dla niewtajemniczonych wtrące tutaj tłumaczenie słowa "blarney" : kadzenie, pochlebstwo. A więcej szczegółów dotyczących historii wyspy i jej położenie oraz kalendarz licznych imprez i koncertów tam organizowanych można znaleźć na stronie internetowej http://blarneyisland.com/about/.)




Jak już wspomniałam na wyspę można dojechać promem, ale również własną łodzią czy nawet helikopterem, które są do wynajęcia na stałym lądzie przy porcie Blarney (który znajduje się przy 27843 W. Grass Lake Road, w miejscowiści Antioch w Illinois). My zdecydowałyśmy się na najtańszą obcję za $8 to znaczy promem. Następny kurs startował dopiero za pół godziny, co bardzo ucieszylo Olę i Edytkę, bo mogły polecieć z powrotem na parking na "sesje zdjęciową" z motorami  i Harlejowcami, którzy akurat tego dnia licznie zebrali się w porcie Blarney na jakąś tam swoją imprezę. Ja zostałam na "czujce" przy bramce na prom, w razie jeśli coś się zmieni, lub po to, aby zarezerwować dla nas wszystkich miejsca na łódce. No ale co z tego, że ja miałam telefon i dzwoniłam do dziewczyn, kiedy prom niespodziewanie się pojawił na przystani. Jak się później okazało Ola zostawiła swój telefon w aucie, a Edytka swojego nie włączyła. Nie mogąc się dodzwonić, musiałam schować swoją dumę w kieszeń  i  w tym swoim rowerowym ubranku ze spandeksu, który przyciągał w tym otoczeniu z czarnych skór i niebeskich jeansów ogromną uwagę, biegałam jak opętana naokoło motorów, aby odnaleźć dziewczyny i zaciągnać je na prom. Na szczęście one same się zorientowały, że trzeba wracać i wkrótce już kupowałyśmy nasze bilety, aby dotrzeć do "The Greatest Boating Bar in the World" (jak to sami właściciele siebie reklamują), który znajduje się milę od brzegu na najbardziej ruchliwym śródlądowym szlaku wodnym w kraju.




Podróż na wyspę Blarney sama w sobie jest jak podróż na wakacje. Jak się już wyląduje na wyspie to każdy przechodzin na "czas wyspiarski" . Czas nie ma znaczenia. Ważne jest słońce, ważna jest dobra muzyka i ważne jest piwo. Reszta zchodzi na dalszy plan. I my też wyluzowałyśmy się. Nie musiałam długo namawiać dziewczyn na drinka. No bo co tu innego robić na tej wyspie-barze? Tu tylko pozostało nam pić, słuchać zaskakująco dobrze grającego zespołu rockowego i czekać na powrotny prom. Ale nie było łatwe dowiedzieć się, o której jest ten prom, bo nigdzie nie było tablic z takimi informacjami.  Właściciele  widać są dobrymi biznesmenami i chcą swoich gości za wszelka cenę jak najdłużej zatrzymać przy barze. Wiedząc jednak, że czeka nas druga część trasy rowerowej nie zamierzałyśmy stracić głowy i twardo szukałyśmy informacji na temat powrotnej drogi na stały ląd. Powoli zaczęłam wątpić, czy aby na pewno jeszcze tego samego dnia była jakaś szansa na powrót, bo ta przyjacielska i uśmiechnięta obsługa, która witała nas gorąco jak przybijałyśmy promem do brzegu zapadła się jak pod ziemię. Czyżbyśmy przyjechały na wyspę ostatnim promem dnia?  Ola na szczęście znalazła kogoś kto wiedział, że za 30 minut będzie kolejny stateczek gotowy na powrót i wrócił mi humor. Obejście wyspy na około zajęło nam mniej niż pięciu minut, więc zostało nam przez następne 25 minut przyglądać się  mewom karmionym dookoła przez innych turystów, i uzbroić się w cierpliwość. A pogoda była wspaniała. Piękne słońce i chłodne podmuchy wiatru sprzyjały drzemce, ale nie było na to poleniuchowanie nigdzie miejsca. Na szczęście prom ukazał się na horyzoncie i za chwilę cumował do wyspy. Tutaj miałyśmy zapewnione miejsca siedzące.  W drodze powrotnej było bardzo wesoło, bo skipper specialnie sterował promem tak, aby wszyscy pasażerowie byli zalani wodą. Nie było gdzie uciekać, ale i też nikt nie próbował bo w tej wysokiej temperaturze wszystko schło błyskawicznie na naszych oczach.








Będąc z powrotem na parkingu, zrobiłyśmy sobie ostatnie zdjęcie we trójkę, gdyż Edytka nie tolerując zbyt dobrze wysokiej temperatury postanowiła wrócić do domu.  Ja w sumie też o tym mówiłam, ale Ola weszła mi na ambicję i dałam się namówić na kontynuowanie naszej przygody.  




Z portu Blarney samochodem podjechałyśmy do Fox Lake na parking tutejszego kina, który znajduje się przy samym początku trasy Chain O’Lakes Bike Trail. W przeciwieństwie do szlaków w parku Chain O’Lakes ta trasa rowerowa (która zaczyna się około 6 mil na południe od parku) jest wyasfaltowaną drogą biegnącą wzdłuż ulicy Rollins Road i równolegle do torów kolejowych Metry. Nie jest to zbyt ciekawy odcinek drogi, ale prosty i dobrze utrzymany, a po około 3.5 milach łaczy się on z polnymi ścieżkami w Grant Woods Forest Preserve wijacymi się wśród stepów, lasów i bagien.  I już tutaj na terenach pod ścisłą ochroną można napotkać bardzo interesujące i rzadko występujące rośliny, ponieważ ten teren nigdy nie był zagospodarowany pod uprawne. Napotkać tu można też nie często występujące w Illinois  torfowiska, mnoży się od jastrzębi i jeleni, a budki lęgowe zapełnione są przez Bluebirds i inne ptaki. A wszystko to razem wygladało prześlicznie w promieniach zachodzącego słońca. Bo robiło się późno i trzeba było wracać do Fox Lake na parking.





Do powrotu na parking dopingował mnie schłodzony szampan i czereśnie czekające w aucie. I w końcu po przejechaniu 13.5 mil spożywając czereśnie siedziałyśmy zakurzone z szampanem w ręku, w zadaszonym drewnianym gazebo wybudowanym przez miasteczko Fox Lake przy końcu szlaku dla uciechy rowerzystów i zapewne mieszkańców. I choć zauważyłyśmy na wejściu tabliczkę (którą zresztą zignorowałyśmy), że napojów alkoholowych nie można było tam spożywać, dopiero po opróżnieniu całej butelki zauważyłyśmy też kamerę i rysunek słoneczka z napisem „Smile your on camera”. Więc się uśmiechnęłyśmy i szybko pozbierałyśmy w drogę powrotną do domu.




Anna Grochowska
Polka Circle