Tego lata pogoda
w Chicago była nietypowa. Wysokie temperatury dotarły w nasze okolice dopiero w
połowie lipca, a upałów nie było aż do końca sierpnia. I to właśnie na 25-tego
sierpnia, kiedy temperatura była powyżej 90 stopni Fehrenheita, Polka Circle zaplanowała
wyprawę do Chain O’Lakes State Park blisko Fox Lake. Z góry wiedziałyśmy, że tego
dnia trzeba będzie wybrać krótszą trase, aby nas słońce i wilgoć nie
wykończyły. A zakładałyśmy, że blisko „łańcucha jezior” będzie chłodniej.
Rano na parkingu w
parku stawiły się trzy dziewczyny Edyta, Ola i ja. Ze względu na ogromną wilgoć i wyższą temperaturę niż się
spodziewałyśmy, podzieliłyśmy naszą planowaną podróż na dwa odcinki.
Postanowiłyśmy przed południem sprawdzić ścieżki stanowego parku Chain O’Lakes,
potem aby uniknąć palącego słońca, wyskoczyć na drinka na wyspę Blarney, a
następnie zakończyć naszą wycieczkę na trasie rowerowej Chain O’Lakes Bike
Trail z Fox Lake do parku Grant Woods w Lake Villa.
Park Chain
O’Lakes okazał się bardzo uroczym miejscem, położonym w samym sercu największej
koncentracji naturalnych jezior w stanie Illinois. Te jeziora to: Grass, Marie,
Nippersink, Bluff, Fox, Pistakee, Channel, Petite, Catherine i Redhead, a które
połączone są ze sobą rzeką Fox. Typowe dla Illinois prerie w powiązaniu z
pagórkowatym ukszałtowaniem terenu i jeziorami, są tak malownicze, że prawie co
zakręt zatrzymywałyśmy się, aby zrobić sobie zdjęcie na sielankowym tle.
Dodatkowym powodem częstych przystanków było zmęczenie podjazdami pod górkę i duchota,
ale o tym się nie mówiło. Cała trasa dla
rowerów w parku jest dość krótka jak na nasze możliwości, bo tylko 6.5 mili,
ale jak nigdy cieszyłam się ogromnie na jej ukończenie i na powrót do
schłodzonego samochodu. A na myśl o
drinku z lodem na wyspie znanej również jako "Key West Of The
Midwest" uśmiech nie zchodził mi z
twarzy.
O Blarney Island
słyszałam już kilka lat temu, ale nigdy nie było okazji, aby sie tam wybrać.
Edytka dzisiaj nam przypomniała, że znajdujemy się od niej niedaleko (na Grass
Lake) i wartoby było tam się wybrać. Dopóki nie dotarłyśmy na wyspę nie
wiedziałam czego mogę oczekiwać. Ale kiedy zapytałam się na parkingu
przystojnego pana, który dyrygował ruchem kołowym o możliwości zabrania ze sobą
rowerów na prom, i zobaczyłam jego piękne perfekcyjnie białe i kompletne
uzębienie w szczerym uśmiechu, domyśliłam się, że musi ta wyspa być mała i nie
będzie tam szlaków rowerowych. I nie pomyliłam się. Była ona mała. Wręcz bardzo
mała.
Historia Blarney
Island sięga roku 1900 kiedy to właściwie nie była ona wyspą na jeziorze, ale
barką na rzece Fox, przycumowaną do brzegu. W 1939 roku, po zbudowaniu na tej
rzece tamy Stratton, okoliczne tereny zostały zalane i utworzyło się jezioro
nazwane Grass Lake. Barka Blarney została odcięta od suchego lądu i w ten
sposób powstała oficjalna wyspa Blarney. (Przy okazji dla niewtajemniczonych
wtrące tutaj tłumaczenie słowa "blarney" : kadzenie, pochlebstwo. A
więcej szczegółów dotyczących historii wyspy i jej położenie oraz kalendarz
licznych imprez i koncertów tam organizowanych można znaleźć na stronie
internetowej http://blarneyisland.com/about/.)
Jak już
wspomniałam na wyspę można dojechać promem, ale również własną łodzią czy nawet
helikopterem, które są do wynajęcia na stałym lądzie przy porcie Blarney (który
znajduje się przy 27843 W. Grass Lake Road, w miejscowiści Antioch w Illinois).
My zdecydowałyśmy się na najtańszą obcję za $8 to znaczy promem. Następny kurs
startował dopiero za pół godziny, co bardzo ucieszylo Olę i Edytkę, bo mogły
polecieć z powrotem na parking na "sesje zdjęciową" z motorami i Harlejowcami, którzy akurat tego dnia
licznie zebrali się w porcie Blarney na jakąś tam swoją imprezę. Ja zostałam na
"czujce" przy bramce na prom, w razie jeśli coś się zmieni, lub po
to, aby zarezerwować dla nas wszystkich miejsca na łódce. No ale co z tego, że
ja miałam telefon i dzwoniłam do dziewczyn, kiedy prom niespodziewanie się
pojawił na przystani. Jak się później okazało Ola zostawiła swój telefon w
aucie, a Edytka swojego nie włączyła. Nie mogąc się dodzwonić, musiałam schować
swoją dumę w kieszeń i w tym swoim rowerowym ubranku ze spandeksu,
który przyciągał w tym otoczeniu z czarnych skór i niebeskich jeansów ogromną
uwagę, biegałam jak opętana naokoło motorów, aby odnaleźć dziewczyny i
zaciągnać je na prom. Na szczęście one same się zorientowały, że trzeba wracać
i wkrótce już kupowałyśmy nasze bilety, aby dotrzeć do "The Greatest
Boating Bar in the World" (jak to sami właściciele siebie reklamują),
który znajduje się milę od brzegu na najbardziej ruchliwym śródlądowym szlaku
wodnym w kraju.
Podróż na wyspę
Blarney sama w sobie jest jak podróż na wakacje. Jak się już wyląduje na wyspie
to każdy przechodzin na "czas wyspiarski" . Czas nie ma znaczenia.
Ważne jest słońce, ważna jest dobra muzyka i ważne jest piwo. Reszta zchodzi na
dalszy plan. I my też wyluzowałyśmy się. Nie musiałam długo namawiać dziewczyn
na drinka. No bo co tu innego robić na tej wyspie-barze? Tu tylko pozostało nam
pić, słuchać zaskakująco dobrze grającego zespołu rockowego i czekać na
powrotny prom. Ale nie było łatwe dowiedzieć się, o której jest ten prom, bo nigdzie
nie było tablic z takimi informacjami.
Właściciele widać są dobrymi
biznesmenami i chcą swoich gości za wszelka cenę jak najdłużej zatrzymać przy
barze. Wiedząc jednak, że czeka nas druga część trasy rowerowej nie
zamierzałyśmy stracić głowy i twardo szukałyśmy informacji na temat powrotnej
drogi na stały ląd. Powoli zaczęłam wątpić, czy aby na pewno jeszcze tego
samego dnia była jakaś szansa na powrót, bo ta przyjacielska i uśmiechnięta
obsługa, która witała nas gorąco jak przybijałyśmy promem do brzegu zapadła się
jak pod ziemię. Czyżbyśmy przyjechały na wyspę ostatnim promem dnia? Ola na szczęście znalazła kogoś kto wiedział,
że za 30 minut będzie kolejny stateczek gotowy na powrót i wrócił mi humor. Obejście
wyspy na około zajęło nam mniej niż pięciu minut, więc zostało nam przez
następne 25 minut przyglądać się mewom
karmionym dookoła przez innych turystów, i uzbroić się w cierpliwość. A pogoda
była wspaniała. Piękne słońce i chłodne podmuchy wiatru sprzyjały drzemce, ale nie
było na to poleniuchowanie nigdzie miejsca. Na szczęście prom ukazał się na
horyzoncie i za chwilę cumował do wyspy. Tutaj miałyśmy zapewnione miejsca
siedzące. W drodze powrotnej było bardzo
wesoło, bo skipper specialnie sterował promem tak, aby wszyscy pasażerowie byli
zalani wodą. Nie było gdzie uciekać, ale i też nikt nie próbował bo w tej
wysokiej temperaturze wszystko schło błyskawicznie na naszych oczach.
Będąc z powrotem
na parkingu, zrobiłyśmy sobie ostatnie zdjęcie we trójkę, gdyż Edytka nie
tolerując zbyt dobrze wysokiej temperatury postanowiła wrócić do domu. Ja w sumie też o tym mówiłam, ale Ola weszła
mi na ambicję i dałam się namówić na kontynuowanie naszej przygody.
Z portu Blarney
samochodem podjechałyśmy do Fox Lake na parking tutejszego kina, który znajduje
się przy samym początku trasy Chain O’Lakes Bike Trail. W przeciwieństwie do szlaków
w parku Chain O’Lakes ta trasa rowerowa (która zaczyna się około 6 mil na
południe od parku) jest wyasfaltowaną drogą biegnącą wzdłuż ulicy Rollins Road
i równolegle do torów kolejowych Metry. Nie jest to zbyt ciekawy odcinek drogi,
ale prosty i dobrze utrzymany, a po około 3.5 milach łaczy się on z polnymi
ścieżkami w Grant Woods Forest Preserve wijacymi się wśród stepów, lasów i
bagien. I już tutaj na terenach pod
ścisłą ochroną można napotkać bardzo interesujące i rzadko występujące rośliny,
ponieważ ten teren nigdy nie był zagospodarowany pod uprawne. Napotkać tu można
też nie często występujące w Illinois torfowiska,
mnoży się od jastrzębi i jeleni, a budki lęgowe zapełnione są przez Bluebirds i
inne ptaki. A wszystko to razem wygladało prześlicznie w promieniach zachodzącego
słońca. Bo robiło się późno i trzeba było wracać do Fox Lake na parking.
Do powrotu na
parking dopingował mnie schłodzony szampan i czereśnie czekające w aucie. I w
końcu po przejechaniu 13.5 mil spożywając czereśnie siedziałyśmy zakurzone z szampanem
w ręku, w zadaszonym drewnianym gazebo wybudowanym przez miasteczko Fox Lake przy
końcu szlaku dla uciechy rowerzystów i zapewne mieszkańców. I choć zauważyłyśmy
na wejściu tabliczkę (którą zresztą zignorowałyśmy), że napojów alkoholowych
nie można było tam spożywać, dopiero po opróżnieniu całej butelki zauważyłyśmy
też kamerę i rysunek słoneczka z napisem „Smile your on camera”. Więc się
uśmiechnęłyśmy i szybko pozbierałyśmy w drogę powrotną do domu.
Anna
Grochowska
Polka
Circle