Być może jest
gdzieś w Illinois bardziej urocze miejsce na powitanie jesieni niż Galena, ale
ja jeszcze takiego nie znalazłam. W tej
miejscowości rzadkie połączenie historii i geografii sprawia, że Galena jest
jedyna w swoim rodzaju. Naturalne piękno otaczajacego krajobrazu jest
wystarczającym powodem, aby ją odwiedzić. Dodatkowym powodem dla nas było
zaproszenie od Magdy na jesienną sesję zdjęciową na tutejszą farmę Country View
Home. Więc nie było nad czym się
zastanawiać. Wszystkie inne planowane trasy zostały odłożone na późnieje i na
Facebook Polka Circle ogłosiła plan kolejnej niedzielnej wycieczki rowerowej do
Galeny. Wielu członków wyraziło chęć uczestnictwa w tej wyprawie, ale w dzień
wyjazdu okazało się, że 3-godzinny dojazd samochodem ich odstraszył. Dla Oli i mnie taka odległość to pestka i
wybrałyśmy się w trasę same.
W Illinois, cały
tydzień poprzedzający naszą wyprawę, dni były deszczowe, ale temperatury
utrzymywały się powyżej 70 stopni Ferenheita. Niedzielny poranek w Galenie był zaskakująco
chłodny, bo temperatura spadła do 44 stopni. Na szczęście do naszej sesji
słońca nam nie zabrakło. Okolice domu wiejskiego Country View Home, okazało się
bardzo atrakcyjnym i właściwie idealnym miejscem na nasze fotki. Polecam ten „farmhouse” do wynajęcia nie
tylko dlatego, że jest on własnością
jednego z naszych rodaków, ale też dlatego, że jest położony tylko 5 mil
od ulicy Main w Galenie w naturalnym otoczeniu ponad 80 hektarów pięknych
krajobrazów i zapewnia gościom całkowitą prywatność.
Z Magdą i jej
pięcioma psami załadowałyśmy się na wóz podstawiony dla nas gratis dzięki
uprzejmości właściciela domu i udaliśmy się w plener. Lasy i pola były jeszcze
bardzo zielone. Tylko niska temperatura i gdzieniegdzie przyczerwienione liście
na drzewach mówiły o nadchodzącej jesieni. Bo to dopiero na połowę października
przypada w tych okolicach „szczyt” kolorów jesieni. Po godzinie jazdy „na sianie” i po uwiecznieniu się na zdjęciach (na tle
lasów, na tle wozu, z kierowcą, z psami , w zbożu i na łące), nadszedł czas,
aby pożegnać się z pupilkami „Chicago
Dog Academy” i szukać trasy rowerowej.
Pech chciał,że Internet
na moim telefonie w tej głuszy nie działał. Właściwie to i telefon nie działał.
Bez telefonu i internetu nie wiedziałyśmy, gdzie szukać naszej trasy. Aby
zaopatrzyć się w odpowiednie mapki, namówiłam Olę na wizytę w informacji
turystycznej w centrum Galeny. Było już południe i w czasie „lunchu”,
szczególnie w najbardziej popularnym wśród turystów miesiącu jakim jest
październik, w niedziele było krucho ze znalezieniem parkingu przy ulicy Main
(„Głównej). O tej godzinie w Galenie zaczyna się „inwazja” turystów. Nie tylko
brak miejsc parkingowych, ale też miejsc w lepszych restauracjach. Było ciągle
słonecznie, ale zimno. Myślalam już tylko o gorącej herbatce albo zupie.
Budynek po lewej stronie z dwonnicą to zabytkowa straż pożarna (z wozem w środku) |
Na
rogu ulic Main i Green udało nam się znaleźć miejsce na lunch w przesiąkniętym
historią hotelu DeSoto House. To miejsce
szczyci się tytułem najstarszego hotelu w naszym stanie. Otwarty w 1855 roku
działa z sukcesem do dnia dzisiejszego. W swojej długoletniej historii DeSoto
gościł wielu ważnych i wpływowych osobistości, takich jak Theodorea Roosevelta,
Abrahama Lincolna czy poetę Ralpha Waldo Emersona. Ogólnokrajową uwagę hotel DeSoto
zyskał kiedy założył tu swój sztab kampanii prezydenckiej Ulysses S. Grant
(wybrany później 18-tym prezydentem Stanów Zjednoczonych).
Po herbatce i smacznej
kanapce zwiedziłyśmy interesujące wystawy-gabloty w hotelowych korytarzach
dotyczące bogatej historii DeSoto House. Dodatkowo jednak opłaca się zajrzeć po
więcej informacji oraz darmowe broszurki i mapy, do Old Market House Welcome
Center (5 minut od hotelu), gdzie również mieści się małe (nieodpłątne) muzeum
historii całej Galeny i okolic. Po przeglądnięciu (i zapakowaniu w torbę) tych licznych
materiałów doczytałam się, że rozwój Galeny związany był z ogromnym popytem na
ołów, który tutaj odkryli pod koniec 18-tego wieku francuscy traperzy. Ale to
dopiero w początku 19-tego wieku amerykańscy osadnicy założyli tutaj miasto, a
w 1830 roku ludność Galeny prześcignęła Chicago. Z powodu licznych pożarów, w 1850
roku władze miasta zakazały konstrukcji nowych budynków z drewna. Tylko cegła i
kamień spełniały wymagane warunki. I dzięki temu zarządzeniu 85% budynków w
Galenie jest odnotowanych w Krajowym Rejestrze zabytków. Warto też zaznaczyć ,
że nie tylko dlatego zostały te budynki uznane za zabytki, bo przetrwały do
naszych czasów, ale także dlatego, że reprezentują one unikalną architekturę i różnorodne
style architektoniczne minionej epoki (od prostych budynków handlowych, poprzez
wszystkie „neostyles” epoki
wiktoriańskiej jak neoromanizm, neogotyk, neorenesans, neobarok, noemauretanizm
i eklektyzm). Za każdym razem jak odwiedzam Galenę, zaskakuje mnie jej wyjątkowa
jedność architektoniczna i zachowany unikalny charakter 19-sto wiecznego
miasta, który przypomina mi liczne miasteczka w rodzinnym kraju. Natomiast
okolice Galeny przywodzą mi na myśl polskie Bieszczady.
Przechadzka
po tym „skansenie wiktoriańskiego
Midwestu” musiała wkrótce dobiec końca. Naszym głównym celem było przecież znaleźć
i wybadać tutejsze trasy rowerowe. Ale jak na złość Internet na moim telefonie
ciągle nie działał. Trzeba było podjąć jakąś decyzje. Pół dnia już minęło, było
zimno i słońce zaczynało coraz częściej chować się za nadciągającymi
deszczowymi chmurami. Map rowerowych z okolic Galeny nie znalazłyśmy ani w Old
Market House ani w informacji turystycznej umieszczonej w Old Train Depot
(Stary Dworzec Kolejowy). Bez połączenia Internetowego nie chciałyśmy jeździć rowerami „na ślepo”. Zgodziłam się z
Olą, że musimy wyjechać z tych otaczających Galenę wąwozów i terenów pagórkowatych,
aby gdzieś tam wyżej złapać sygnał. Sygnał złapałyśmy, ale dopiero w Dubuque w
stanie Iowa, jak przekroczyłyśmy Mississippi. (Po powrocie, do Chicago uspokoiłam
się na wieść, że tego dnia w okolicach Galeny wszyscy klienci AT&T, nie
tylko ja, mieli przerwę w komunikacji z
powodu jakiejś awarii tzw. „outage”).
W Dubuque było
już bardzo pochmurnie i obawiałam się , że zleje nas deszcz na trasie. Choć
temperatura podniosła się do 51 stopni, Ola przyznała, że nigdy wcześniej w
takie zimno nie była na rowerze. Ja byłam
gotowa poddać się bez walki, bo choć niska temperatura mnie nie przeraża, to w
deszczu nie lubię jeździć. Ale Ola nie popuszczała. Wkrótce parkowałyśmy autko
na początku 26-cio milowej trasy rowerowej Heritage Trail.
51 stopni! |
Ku mojemu zdziwieniu,
pomimo chłodu i groźby deszczu, na szlaku mijałyśmy wielu rowerzystów. Całe
rodziny z małymi dziećmi jak i wyczynowcy tak często pojawiali się na naszej
drodze, że ciężko było wyłapać odosobniony moment na skok w krzaczki. Zastanowił
mnie ten fakt. Czy tutaj jest więcej rowerzystów? A może „biking” w Iowa jest bardziej popularne niż w Chicago? Zastanowił
mnie też fakt noszenia kasków przez wszystkich rowerzystów. Czyżby w Iowa był
nakaz jeżdżenia w kaskach? Czy czasem nie narażamy się na jakiś mandat? Szybko
przeszukałam Internet i uspokoiłam się po odnalezieniu informacji, że w Iowa
nie ma żadnych odgórnie narzuconych praw dotyczących noszenia kasków. Męczyła
mnie też tablica, którą pobieżnie przeczytałam przy wjeździe na trasę, przy której
zrobiłyśmy sobie nawet zdjęcie, ale którą właściwie zignorowałyśmy, bo było już
dość póżno i zimno, więc trzeba było pedałować, a nie zastanawiać się nad
tablicami. Według tej tablicy wychodziło, że w Iowa są opłaty za używanie tras
rowerowych. Nie za bardzo w to mogłam uwierzyć i dlatego ją zignorowałam, bo u
nas w Illinois nie ma takiej praktyki. A po drugie kto by płacił $10 dolarów,
aby pojeździć rowerem. Wszyscy jeździliby po darmowych ulicach, a nie płatnych szlakach.
Jakoś tak mi przyszło do głowy, że ta informacja musiała być dla wędkarzy o
wykupywanie licencji na połów ryb w biegnącej wzdłuż trasy Little Maquoketa River, i przestałam sobie zawracać tym głowę w
trakcie jazdy. Teraz jednak w domu męczy mnie ta tablica, bo po
przeanalizowaniu zdjęć wydedukowałam, że właśnie trzeba było tam wrzucić w
kopercie do tej pancernej tuby pieniądze za używanie szlaku. I nie $10, bo to
była opłata za cały rok, ale $2.10 za dzień za osobę. Jest więc powód dlaczego
tam musimy wrócić. Długi trzeba spłacać!
Znalazł się wkrótce
drugi powód, aby tutaj wrócić jeszcze raz na tę trasę. Zaledwie po 6 milach
przebytych po tym malowniczym szlaku, wijącym się pośród wysokich urwisk i
gęstych lasów, na prostej drodze z pokruszonego wapnia, Oli strzeliłą dętka. I
wstyd wielki dla nas, że nie tylko nie miałyśmy zapasowej przy sobie, ale też i
w samochodzie. Trzeba było zrezygnować z planowanej trasy i wracać na piechotę
na parking. Przelotny deszczyk coraz częściej powracał, więc po dojściu do
najbliższej drogi samochodowej, zostawiłam Olę na szlaku i sama popędziłam z
powrotem po auto. Ta droga powrotna rozgrzała mnie prawie do czerwoności, a
ponieważ nie chciałam Oli zbyt długo zostawić w lesie samej na pastwę losu
udało mi sie też ustanowić mój własny rekord prędkości na 31mph. Dodatkowo
deszczyk nie był już przelotny. Rozpadało się.
Bardzo
żałowałam, że nie udało nam się „zdobyć”całej
Heritage Trail. Szczególnie cieszyłam sią na wizytę w Dyersville na końcu
szlaku. Miejscowość ta zwana jest czasami „The Farm Toy Capital of the World” z
powodu muzeum i pokazów zabawek-miniatur maszyn gospodarstwa rolnego tutaj
produkowanych. Najbardziej jednak Dyersville zasłynął w kraju i na świecie z
kręconego tu filmu „Field of Dreams” z Kevinem Costnerem w roli głównej. Nakręcony
w 1989 roku, na terenie gospodarstwa rodziny farmerskiej Dona Lansinga, był
nominowany do trzech Oscarów za: najlepszy film, najlepszy scenariusz i najlepszą
muzykę. Ten amerykański dramat-fantazja o farmerze z Iowa, który po usłyszeniu
głosów, interpretuje je jako polecenie zbudowania boiska do baseballa na swoim polu
kukurydzianym, zyskał uznanie światowej sławy i do dzisiaj inspiruje on miliony
ludzi. Jedno ze słynnych powiedzeń wziętych z tego filmu to: „If you build
it...they will come” („Jeśli zbudujesz...to przyjdą”). Niestety nie udało nam
się zwiedzić farmy Lansinga i specjalnie tam wybudowanego na potrzeby filmu „bejsbolowego diamentu” (boiska do
baseballa są budowane na planie diamentu), które ściągają tysiące turystów do
Dyersville. Musimy tu koniecznie wrócić!
Trasa pokonana przez nas |
Wydało nam się bardziej
rozsądne skierować się w stronę rzeki, gdzie przykuł naszą uwagę komin z 8-mioma
rzędami okien. Pierwszy raz widziałam takie cudo. Wiedziałam, że to musi być
coś specjalnego, bo nigdy czegoś takiego wcześniej nie napotkałam. Przy pomocy
Internetu szybko udało się odszukać potrzebne informacje. To nie był komin, a
wieża zwana „The Shot Tower” (36,70m),
która jest zarejestrowanym zabytkiem i rozpoznawalnym symbolem miasta Dubuque.
Zbudowana w 1856 roku jest jedną z ostatnich takich wież w Stanach
Zjednoczonych, a służyły one do produkcji kul ołowianych dla wojska. Roztopiony
ołów przelewano przez ruszt umieszczony na samej górze wieży, tak że krople,
które spadały w dół tworzyły dość jednolite kule, a potem wpadały do wody,
gdzie schłodzone zastygały zachowując kształt kulisty.
Aby oficjalnie
uczcić tradycyjnym toastem szampanem kolejną udaną wyprawę Polki Circle znalazłyśmy
na Mississippi wyspę z parkiem Rivierview, i tam, zadaszony pawilion osłoniający nas od
deszczu. Było to jedno z bardziej malowniczych miejsc z widokiem na Mississippi
na taką okazję. Szkoda tylko, że padało i brakowało nam słońca do
spektakularmych zdjęć.
Zaraz obok Riverview Park znajdował się Dubuque Greyhound Park i Kasyno Mystique. Troszkę zmoknięte i wymarznięte udałyśmy się do ciepłych pomieszczeń kasyna i skorzystałyśmy tutaj nie tylko z toalet, ale ze smacznego bufetu. Choć nie skusiłam się na hazard, było dla mnie bardzo interesujące dowiedzieć się, że w tutajeszym Greyhound Park odbywają się wyścigi chartów. Nie sądziłam,że takie wyścigi są w stanach w ogóle dozwolone. Okazało się, że Iowa jest tylko jednym z 7-iu stanów gdzie wyścigi psów są legalne. Ciekawy też dla mnie jest fakt, że Dubuque Greyhound Park powstał po referendum przeprowadzonym wśród wyborców w 1984 roku, którzy 80% przewagą opowiedzieli się za wyścigami. Wyjątkowością tego toru w Dubuque jest to, że jest on własnością miasta, a instytucja, która nim zarządza jest pierwszą na świecie tego rodzaju organizacją non-for-profit (niedochodowa). Cały dochód z wyścigów przekazywany jest na lokalne cele charytatywne. Inne stany, a nawet państwa przyglądają się tej oryginalnej inicjtywie z dużą uwagą, bo z sukcesem pomaga ona lokalnej gospodarce wydźwignąć się z recesji. Dubuque jest obecnie na wysokim 22 miejcu na liście miast najszybciej rozwijających się w kraju.
Zaraz obok Riverview Park znajdował się Dubuque Greyhound Park i Kasyno Mystique. Troszkę zmoknięte i wymarznięte udałyśmy się do ciepłych pomieszczeń kasyna i skorzystałyśmy tutaj nie tylko z toalet, ale ze smacznego bufetu. Choć nie skusiłam się na hazard, było dla mnie bardzo interesujące dowiedzieć się, że w tutajeszym Greyhound Park odbywają się wyścigi chartów. Nie sądziłam,że takie wyścigi są w stanach w ogóle dozwolone. Okazało się, że Iowa jest tylko jednym z 7-iu stanów gdzie wyścigi psów są legalne. Ciekawy też dla mnie jest fakt, że Dubuque Greyhound Park powstał po referendum przeprowadzonym wśród wyborców w 1984 roku, którzy 80% przewagą opowiedzieli się za wyścigami. Wyjątkowością tego toru w Dubuque jest to, że jest on własnością miasta, a instytucja, która nim zarządza jest pierwszą na świecie tego rodzaju organizacją non-for-profit (niedochodowa). Cały dochód z wyścigów przekazywany jest na lokalne cele charytatywne. Inne stany, a nawet państwa przyglądają się tej oryginalnej inicjtywie z dużą uwagą, bo z sukcesem pomaga ona lokalnej gospodarce wydźwignąć się z recesji. Dubuque jest obecnie na wysokim 22 miejcu na liście miast najszybciej rozwijających się w kraju.
Sama jestem
przeciwna wyścigom psów. Uważam go za zbyt okrutny sport. Polecam więc
wszystkim tym, którzy rozważają adopcję psa ze schroniska, aby rozważyli też kontakt
z takimi torami wyścigowymi, bo wiele z nich prowadzi programy, szukając miejsc
dla chartów na ich wysłużoną emeryturę (zwykle po 18-stu miesiącach pracy na wybiegu).
Charty są wspaniałymi psami i nadają się do rodzin z małymi dziećmi. Są też lojalnymi
towarzyszami na stare lata. Jeśli ktoś szuka łagodnego i czułego psa zachęcam
skontaktować się z centrum adopcyjnym przy Mystique Casino w Dubuque.
Do Chicago
wracałyśmy już po ciemku. Standardowe trzy godziny jazdy przedłużyły się do
czterech, ze względu na rozległe roboty drogowe na autostradzie. Choć droga
powrotna była męcząca już w samochodzie planowałyśmy kolejne wycieczki w
okolice Galeny i Dubuque. Tamtejsze okolice, znane jako „Tri-State Area”, są
tak inne od płaskich terenów Chicagolandu,
że działają na mnie jak magnes. Przyciąga mnie tam nie tylko piękno natury, ale
bogata w historię kultura. Na pewno Polka Circle tam się ponownie wybierze, ale najprawdopodobniej dopiero w przyszłym roku. Jeszcze tak wiele mamy do odkrycia, a tak mało
ciepłych weekendów (do pedałowania) w tym roku zostało!
Anna
Grochowska
Polka
Circle
przydatne linki: