Saturday, September 14, 2013

2013-09-08 Polka Circle goes to IOWA

W tym roku wypady rowerowe z Polka Circle dotarły kilka razy do siąsiadów stanu Illinois. Dwa razy dojechałyśmy do Wiscounsin, dwa razy byłyśmy w Indianie i raz w Michigan. Narodził się więc pomysł, aby w tym roku odwiedzić jeszcze jeden stan: IOWA. Po przeglądnięciu mapy wybór padł na trasę obok Clinton, ponieważ była to jedna z miejscowości położonych najbliżej Chicago (bo tylko 2.5 godziny drogi samochodem). Dodatkowo obok leżącego nad Mississippi Clinton przechodzi bardzo malownicza trasa rowerowa wzdłuż brzegów tej najdłuższej rzeki w Ameryce Północnej. 62-milowy szlak zwany the Great River Trail (Szlak Wielkiej Rzeki) jest też częścią większej trasy 475-milowj Grand Illinois Trail,  która rozciąga się od brzegów Mississippi do plaży przy jeziorze Michigan.




Czas wyjazdu z miejsca spotkania w Chicago ustaliłyśmy na 7:30 rano. Więc nie zdziwiło nas, że wyznaczonego dnia tylko Ola i ja byłyśmy gotowe na wyzwanie. Szczególnie, że prognoza pogody nie zachęcała do wyjazdu. Dałyśmy szansę spóźnialskim i czekałyśmy jeszcze 20 minut, ale nikt nie dojechał.  W drodze do Iowa na ulicach jak i na autostradzie (I-88) było pusto. Podczas jazdy Ola mogła uskarżać się tylko na moje gadanie, bo naszło mnie na „przerabianie” problemów z minionego tygodnia i buzia mi się nie zamykała. A ponadto był czas do zabicia i jako odpowiedzialny kierowca, który nie chce przysnąc za kółkiem, musiałam znaleźć ofiarę, która aktywnie weźmie udział w moich dywagacjach.


Szczęśliwie do Clinton w Iowa dotarłyśmy zaraz po 10-tej rano. Następną godzinę zajęło nam szukanie odpowiedniego miejsca , aby zaparkować samochód. Dziwi mnie fakt, że często piękne trasy rowerowe są prawie niedostępne dla turystów, bo w projekcie takich szlaków zabrakło pomysłu lub miejsca i funduszy na parkingi dla takich jak my, przyjezdnych z daleka.  I taką sytuację zastałyśmy przy Mississippi. Ponieważ unikam jazdy rowerem ulicami, gdzie trzeba dzielić drogę z samochodami i ciężarówkami,  staram się parkować samochód od razu obok drogi rowerowej, dlatego długo zajęło nam znalezienie odpowiedniego miejsca. Tablice informacyjne dla zmotoryzowanych turystów były tak pomieszanie i nieprecyzyjne, że w końcu zgubiłyśmy się. Zdałam się wtedy na instynkt aktywnego członka klubu żeglarskiego, który przyciągnął nas do wody i właśnie tu nad Mississippi przy porcie dla motorówek odkryłyśmy piękną promenadę wzdłuż rzeki z widokami na całą okolicę. Wzdłuż tej pormenady po obu stronach ulicy był darmowy parking, a dodatkowo od strony rzeki znajdowały się ławeczki i stoły piknikowe dla turystów. To było świetne miejsce na parking, i miejsce z ktorego mogłyśmy rozpocząć naszą wyprawę rowerową. Brakowało nam tylko słońca, aby zrobić perfekcyjne zdjęcia na linii startu.

Widok na rzekę był tak ładny, że trudno nam było się wygrzebać i dopiero około 12-tej w południe rozpoczęłyśmy naszą 25-cio milową trasę na rowerach do Savanna, IL. Jednak nie taki prosty był początek naszej drogi. Great River Trail znajduje się po drugiej stronie rzeki w stanie Illinois, i aby na nią się dostać trzeba było wjechać na jeden z mostów nad Mississippi. Ten most, który użyłyśmy wjeżdżając do Clinton nie miał pobocza, ani przejścia dla pieszych. Od razu wiedziałam, że nie wchodzi on w rachubę. Trzeba było znaleźć inny most. Na szczęście po sprawdzeniu map na Internecie udało się potwierdzić, że przejazd dla rowerów jest na moście po północnej stronie miasta. Na nasze nieszczęście, aby dotrzeć do tego mostu trzeba było przez prawie dwie mile jechać główną ulicą razem z samochodami. Nie podobało mi się to. Chciałam za wszelką cenę tego uniknąć. Mapy na Internecie nic nie pomagały. Nawet w budce „Informacja dla turystów” przy porcie nie było żadnych broszurek na temat tras rowerowych w Clinton, IA. Musiałam się poddać i ruszyłyśmy w stronę głównej szosy.

I tu znowu los do nas się uśmiechnął. Ola zatrzymała się przy małym mostku, aby zrobić kilka zdjęć, a ja wypatrzyłam za mostkiem nowo-wyasfaltowaną drogę prowadzącą w głąb wyspy. Nie byłam pewna czy to trasa rowerowa, czy nie, ale wewnętrzny głos podpowiadał mi, że włąśnie tam trzeba jechać. Ta droga okazała się naszym wybawieniem i uratowała nas przed wdychaniem spalin i niebezpiecznymi ciężąrówkami. Moje przeczucie mnie nie zawiodło. Ta trasa była tak nowa, że nie było jej na naszych mapach, ale dodatkowo zaskoczyło nas to , że wzdłuż tej ścieżki dla rowerów były umieszczone wysokie latarnie, a na co dziesiątej z nich były kamery. W środku lasu, na wyspie, gdzie nie ma nic więcej tylko droga dla spacerowiczów i rowerów, co tam robią te latarnie i tyle kamer? Sprawa wydała mi się podejrzana. Ten mój wewnętrzny głos podpowiadał, że to nie jest zbyt bezpieczne miejsce w Clinton. Co  później potwierdziła jedna z lokalnych rowerzystek. Według tej mieszkanki Clinton, jej miejscowość nie należy do najbezpieczniejszych. To byłe prężne i liczące się kiedyś w kraju fabryczne miasto teraz jako podupadająca aglomeracja cierpi na strajki, wysokie bezrobocie, handel narkotykami i walki gangów. I ta trasa na wyspie jest zapewne tak ściśle kontrolowana, aby zapewnić turystom w ciągu dnia i po zmierzchu bezpieczny odpoczynek. Przyznać muszę, że kiedy tamtędy przejeżdżałyśmy to czułam się bardzo pewnie, bo w ciagu dnia spacerowało tam wiele rodzin z dziećmi i zakochanych par. Więc nie zamartwialam się problemami miasta Clinton. Naszym celem było przedrzeć się przez rzekę na drugą stronę po moście i trzeba było wygłówkować jak się dostać na ten most.

Ta nowa trasa rowerowa, zwana Discovery Trail, idzie wzdłuż wyspy i rzeki, a przecina się z mostem biegnącym powyżej tylko umownie (na mapie). W rzeczywistości nie było z niej bezpośredniego wjazdu na most. Co tu robic? Trzeba było iść na przełaj. Te kolejne skróty, aby dostać się na most nie były takie krótkie. Za krzakami i bardzo nierównym piaszczystym terenie najpierw natrafiłyśmy na szerokie tory kolejowe. A jak minęłyśmy tory czekałą na nas mała, ale szeroka rzeczka pełna ścieków. Nie dało sie jej przeskoczyć. Trzeba było pójść dalej torami, aby znaleźć most przez tę smródkę. I dopiero po tym wyczynie suchą nogą dotarłyśmy na włąściwy most przez „Wielką Rzekę”.



Zjeżdżając z mostu, po sesji zdjęciowej przy znaku Mississippi, znalazłyśmy się około godziny 1-szej wreszcie w stanie Illinois. Już prawie pół dnia minęło, a my ciągle byłyśmy na początku szlaku. Zaczęłam się obawiać czy tego dnia w ogóle uda nam się pojeździć, zwłaszcza, że po drugiej stronie mostu misteczko Fulton w Illinois okazało sie bardzo urocze i było gdzie robić pamiątkowe zdjęcia. Szczególnie uwagę naszą przykuł „De Immigrant” , autentyczny młyn duński, wybudowany w Danii na specjalnie zamówienie miasteczka Fulton. I oprócz małego muzeum i punktu informacyjnego dla turystów, w sklepiku umieszczonym w młynie otwartym w niedzielę od 12-tej do 4-tej po południa można było zakupić mieloną na miejscu mąkę.



Po wypchaniu rowerowych torebek i kieszeni darmową literaturą turystyczną, ponownie idąc za wewnętrznym głosem, nie pojechałyśmy główną ulicą ,na której był oznakowany szlak dla rowerów, ale tradycyjnie unikając konfrontacji z ciężarówkami , pojechałyśmy bocznymi-małouczęszczanymi  uliczkami na skróty. Szukałyśmy interesujących miejsc, pięknych widoków na rzekę i bardziej bezpiecznego przejścia na właściwy szlak dla rowerów. I jak doświadczyłyśmy tego wcześniej, te skróty nie były wcale takie krótkie, ale za to bardzo interesujące i edukacyjne.   

Kilka przecznic na północ od duńskiego młyna, przyjeżdżałyśmy koło lokalnego cmentarza. I gdyby moje oko nie zatrzymało się na niepozornej tabliczce informacyjnej przy jego wjeździe to na pewno nie wpadłoby nam do głowy, aby rowerami pchać się po cmentarnej uliczce na stromą górkę, która była prawie pod kątem prostym. A na tej tabliczce była informacja, że na tym cmentarzu na samej górce są pochowani przodkowie byłego prezydenta U.S. Ronalda Reagana. No i jak tu ominąć taką atrakcje! Trzeba było jechać do góry. Ale ta droga była tak stroma, że już od połowy drogi prowadziłam rower, ale nie Ola. Ona z uśmiechem z góry robiła mi zdjęcia. Ta to ma krzepę! Pomimo wysiłku i zadyszki warto było wdrapać sie na wierzchołek. Nawet dla samych widoków na Mississippi, lasy i wieże kościelne widoczne na jej przeciwległym brzegu. Same nagrobki 14-stu przodków Reagana (wliczając jego rodziców) okazały się typowymi niepozornymi płytami cmentarnymi nie wyróżniącymi się od innych. Gdyby nie umieszczono w 2011 roku tablic informacyjnych dla turystów to nie byłoby łatwo odnaleźć tych nagrobków.  


Po krótkiej sesji zdjęciowej na cmentarzu i przeprosinach jego mieszkańców za zakłócenie ich spokoju, zjechałyśmy w dół na pełnych hamulcach w dalszą drogę. Jakież było nasze rozczarowanie, kiedy okazało się, że ponownie musimy wjeżdżać na górkę cmentarną, bo nasza droga na skróty zakończyła się na bramie prywatnej posesji. Zasapane i rozpalone do czerwoności pedałowałyśmy z powrotem pod górę. A już stamtąd ulicami dotarłyśmy do właściwej trasy tyko dla rowerów: The Great River Trail.


Była 2-ga po południu, a my byłyśmy ciągle w Fulton, IL. Trzeba było włączyć piąty bieg, aby przed zmrokiem dojechać do Savanny i z powrotem do Clinton. Przed nami było jeszcze 42 mile do pokonania. Ola włączyła 5-ty bieg, ale u mnie on się chyba zaciął i jechałam na 4-tym. I za żadne skarby nie mogłam jej dogonić. Udawało mi się to tylko wtedy, kiedy moja towarzyszka zatrzymywała się na sesje fotograficzną lub na przerwę do toalety. I tym sposobem mamy z Olą kilka zdjęć wspólnych.





A w drodze do Savanna było kilka malowniczych i wartych do obfotografowania miejsc. Fajne wyszły nam zdjęcia na polu dyniowym, gdzie te wielkie, pomarańczowe i dojżałe owoce wygladały już gotowe na stoły świąteczne. Utkwił mi też w pamięci jeden z postojów przy toalecie, gdzie napotkana rowerzystka dała mi wypróbować jej tricycle, taki rower-leżanka na trzech kołach. 



Ale chyba najbardziej będę pamiętać 15-ście minut, które spędziłyśmy na fotografowaniu siebie przed „ośrodkiem korekcyjnym” (więzienie) w Thomson, IL, gdzie jak byk na tablicach informacyjnych było napisane „no photos” (żadnych zdjęć). My zafascynowane scenerią i niecodziennym budynkiem tak koniecznie chciałyśmy sobie w tym miejscu porobić zdjęcia, że zwróciłyśmy uwagę tylko na słowo „no trespassing” (wstęp wzbroniony).  Więc nie jechałyśmy dalej, tylko do tablic. Nie czytałyśmy dokładnie co na tablicach było. Chciałyśmy te tablice na naszych zdjęciach ująć, aby był dowód, że tam dojechałyśmy. Nikt się nie pofatygował, żeby im się dokładniej przyglądnąć. Dopiero przy przegladaniu zdjęć na aparacie fotograficznym i przy upewnianiu się, że zdjęcia się udały wpadłyśmy w panikę. Pewnie zaraz po nas przyjadą i nas skasują za te fotki. Wskoczyłyśmy bez namysłu na nasze rowerki i aby uciec z miejsca przestępstwa przycisnęłyśmy pedały do dechy tak mocno, że chyba w tym sezonie padł nasz rekord szybkości na płaskim terenie.



Jak tradycja nakazuje na ukończenie 48-mio milowej rowerowej eskapady do Savanna wzniosłyśmy toast schłodzonym szampanem, który czekał na nas w samochodzie.  Na ławeczkach w Clinton, podziwiając piękną panoramę wspaniałej rzeki Mississippi dziwiły nas tylko znaki mówiące, że tutaj można legalnie pić alkohol. Tego jeszcze w Ameryce nie widziałyśmy!



Nasza 48-milowa trasa