Friday, October 18, 2013

2013-10-13 Polka Circle zwiedza trasy: Rock Run Greenway i Joliet Junction

Klub rowerowy Polka Circle na kolejną niedzielną wyprawę udał się 45-minut na południe od Chicago w okolice Joliet, IL. Wybrayłyśmy się w tamte strony ponownie, z uwagi na jedną z naszych członkiń Izę, która mieszka w pobliskim Plainfield i która zaprosiła nas do siebie na „after-party”.  Z tego też powodu wytypowałyśmy krótszą niż zwykle trasę, aby po rowerach mieć jeszcze siłę imprezować. Wybór padł na Rock Run and Joliet Junction Trails, które łącza się razem tworząc 25-milową pętlę. Początkowo było wielu zainteresowanych wspólnym wyjazdem, ale w samą niedzielę z różnych powodów frekwencja nie dopisała (nawet sama Iza nie mogła dołączyć). Na starcie pojawiłam się tylko ja i Ola. Na szczęście dla nas nie ma znaczenia ile osób jedzie, ważne jest, aby była słoneczna pogoda. A słońca tego dnia nie brakowało.



Przygotowałyśmy się na chłodny dzień. W telewizji zapowiadali bardzo zimny wiatr, więc ubrałyśmy się „warstwowo”.  Tego dnia temperatura była dość niska, bo tylko 61 stopni Fehreheita , ale słońce za to grzało tak mocno, że musiałyśmy się wrócić do samochodu po pierwszej mili, aby zrzucić jedną  warstwę ubrań.




Rock Run Greenway to 10-cio milowy szlak rowerowy, który ciągnie się z Crest Hill na południe do Joliet, i który jest dostępny  dla turystów z różnych miejsc.  My wybrałyśmy na nasze spotkanie parking w połowie trasy przy ulicy Black (Black Road Access), gdzie znajduje sie rezerwat Rock Run (Rock Run Preserve) z bardzo uroczym stawem.  Można tutaj napotkać żółwie a nawet węże (widziałam nawet sama jednego, ale na ścieżce rozjechanego przez rowerzystów). Najwięcej jednak jest tu różnych ptaków (więcej niż 100 gatunków), które zachowuja się prawie jak oswojone. Tutejsze czaple i żurawie nie zwracały w ogóle na nas uwagi. Bez problemu mogłyśmy przyglądać im się z brzegu jak polują na ryby.  




Tutejszy rezerwat różni się od innych, które odwiedzałam w tych okolicach tym , że dozwolone jest na jego terenie „geocaching”. No właśnie! Co to jest „geocaching”? Musiałam sprawdzić na Internecie. Okazało się, że jest to dość popularna działalnośc rekreacyjna, do której uczestnicy (geocachers) używają Global Positioning System (GPS) lub inne techniki nawigacyjne. Gra ta (zapoczatkowana na świecie w 2000 roku) polega na znalezieniu ukrytego wodoodpornego pojemnika zwierającego dziennik, w którym geocacher wpisuje datę odnalezienia skrytki i podpisuje się według ustalonego kodu. Następnie pojemnik musi być z powrotem umieszczony, tam gdzie był znaleziony. Geocatching choć dozwolone w Stanach Zjednoczonych wzbudza wiele podejrzeń i kontrowersji, a regionalne zasady umieszczania skrytek wraz ze wzrostem zainteresowania tym „sportem” stają się coraz bardziej skomplikowane. Dla tych, którzy chcą się zabawić w tę grę, w celu uniknięcia przesłuchań przez policję, radzę dokladne przestudiowanie lokalnych reguł umieszczania i wydobywania takich pojemików na terenach prywatncyh czy państwowych.


Miejscowiść Crest Hill nie wyróżnia się niczym szczególnym od innych przedmieść Chicago, z jednym wyjątkiem. Tutaj znajduje się więzienie Stateville Correctional Center, gdzie w 1994 roku za napaść seksualną i morderstwo conajmniej 33-ech nastoletnich chłopców i młodych mężczyzn, John Wayne Gacy, znany również jako „Clown Killer”, został uśmiercony przez wstrzyknięcie mu do krwi trucizny. (Nawiasem mówiąc od 2011 roku kara śmierci w stanie Illinois została zniesiona.) Więzienie Stateville jest też znane architektom i projektantom, gdyż wnętrza budynku znanego jako „F-House” służą do demonstracji koncepcji panoptikum (panopticon), rodzaj instytucjonalnego budynku zaprojektowanego przez angielskiego filozofa i teoretyka społecznego Jeremy Benthama pod koniec 18-tego wieku, aby udoskonalić kontrolę nad jego „mieszkańcami”. W centrum panoptikum (okrągłej konstrukcji) znajduje się wieża, z której pracownicy są w stanie obserwować bardzo dokładnie więźniów, umieszczonych w celach na obwodzie całego budynku. Znajomość tego więzienia przeciętnemu Amerykaninowi wiąże się też z jego popularnością telewizyjną. Dość często na ekranach, karani za przestępstwa, wysyłani są do fikcyjnej wersji Stateville zwanej „Statesville” („All My Children”, „One Life to Live”, „Genereal Hospital”, „As the World Turns”,Police Squad”, „Bad Boys”, „Call Northside 777” and more). Nasłynniejszy jest jednak fakt, że tu w budynku „F-House” nakręcano sceny z więziennymi zamieszkami do oskarowego filmu „Natural Born Killers” z 1994 roku. Do gry w filmie jako statystów zatrudniono tutejszych więźniów, którzy podczas scen używali noży i pistoletów z gumy. Po trzech tygodniach nakręcania filmu prawdziwe zamieszki wybuchły w więzieniu i film musiano dokończyć w innym miejscu.
Polka Circle nie przyjechała jednak do Crest Hill, aby zwiedzać więzienie trzymane zresztą pod naściślejszym nadzorem, ale po to by podziwiać prerie i podmokłe tereny przy trasie Rock Run. Na północnym końcu tej trasy dotarłyśmy do Theodore Marsh, gdzie na podmokłych terenach przez pół mili wzdluż szlaku ciągną się pola kwiatowe i gdzie mogłyśmy wypatrzyć kwiaty zwane: Yellow Coneflower, Queen Ann’s Laces i Black Eyed Susan.
Dalej za Theodore Marsh rozpoczyna się już kolejny szlak nazwany Joliet Junction Bike Trail, ponieważ został on utworzony w miejscu porzuconych torów kolejowych: „The Joliet Junction Railroad”. Ten 5-cio milowy szlak nie jest zbytnio ciekawy. Jedyne atrakcje na tej trasie to spotkania z lokalną policją, która widocznie przeprowadzała jakąś specjalną akcję, bo mijaliśmy radiowozy tego dnia aż trzy razy!






W Rockdale, kolejnym niezbyt atrakcyjnym przedmieściu Chicago, „Joliet Junction” łączy się z malowniczą trasą „Illinois & Michigan Canal”. Ponieważ Polka Circle niedawno jeździła po „I&M Canal Trail” wydało nam się rozsądne zjechać z tego szlaku i odkryć w pobliżu inny zaznaczony wyraźnie na mapie. 
I&M Canal

I&M Canal
I&M Canal
Ten nowy szlak znajdował się po przeciwnej stronie (północnej) kanału i był bezimienny. Dość czybko zorientowałam się dlaczego ta ścieżka rowerowa wyraźnie oznakowana na mojej mapie Internetowej nie jest wcale oznakowana w rzeczywistości. Ewidentnie jest to tzw. „off road” trasa dla bardziej wytrwałych w terenie rowerów (praktycznie dla „górali”) jak i dla bardziej zorientowanych w terenie rowerzystów. Bo samo znalezienie wjazdu na tę trasę, schowanego za jakąś fabryką cementu, nie było proste i wymagało dobrej orientacji. Potem bardzo kamienista i zarośnięta droga była kolejną próbą dla naszych rowerów jak i naszych charakterów. Jestem też dumna z faktu, że pomimo bardzo podmokłego terenu i właściwie zalanej przy końcu całej naszej ścieżki nie wpadło nam do głowy, aby się wycofać. Choć nasze rowerki nie mogły już nas powieźć, bo grzęzły w błocie, zarzucałyśmy je sobie na plecy i bokiem po szuwarach i zarośniętych krzakami poboczach, po kostki w wodzie brnęłyśmy do przodu. Po dwóch milach takiej „zabawy”, szczęśliwie dotarłyśmy do asfaltowanej ulicy Hollywood, gdzie trochę czasu nam zeszło na wyciąganiu z naszych ubrań tysięcy uzbieranych kolców roślin, o które otarłyśmy się po drodze.







Oprócz bardzo obłoconych butów z tej trasy będę wspominać bardzo udaną sesje zdjęciową z motylem, który obrał sobie mój rękaw na swój dłuższy postój i bez pośpiechu pozował nam (przez 10 minut) do zdjęć ze złożonymi i rozłożonymi skrzydłami. W końcu musiałam go pogonić, bo jemu się naprawdę nie spieszyło, a my chciałyśmy jechać dalej.




Przy ulicy Hollywood z powrotem wjechałyśmy na trasę Rock Run, która właściwie tutaj ma swój początek. Dalej przy Joliet Jr. College (założonego w 1901 roku i chlubiący się tytułem pierwszego państwowego collegu w Stanach Zjednocznych) odkryłyśmy uroczą część tego szlaku, który przechodzi przez chroniony teren „Middle Rock Run Forest Preserve”. Kolejny obiekt mijany przez nas na trasie to Joliet Regional Airport (założone w 1928 roku jest to pierwsze w kraju lotnisko operowane przez Park District), na terenie którego znajduje się hangar wpisany na listę zabytków. Przy lotnisku udało nam się uchwycić na zdjęciu datę naszej wycieczki, która widniała na tablicy ogłoszeń lokalnej straży pożarnej, obok której przejeżdżałyśmy. Dalej do końca szlaku nie było już dodatkowych atrakcji, chyba że uznamy za takową postój przy małej farmie, która specjalizuje się w sprzedaży jesiennych kwiatów i dyń w różnych odcieniach pomarańczowego koloru. 


w tle: Joliet Jr College

 




Będąc na powrót przy samochodzie obie z Olą stwierdziłyśmy, że szkoda jest nam jeszcze kończyć naszą niedzielna wycieczkę. Była tak piękna pogoda i ciągle młoda godzina, że postanowiłyśmy znaleźć i wypróbować dodatkową trasę w okolicy. Według mapy, przy parkingu gdzie zaparkowałyśmy, miał być łącznik do ścieżki rowerowej w miejscowości Shorewood. Jednak z powodu niedawnych powodzi i szkód wyrządzonych mostowi ponad rzeką DuPage trasa ta była zamknięta. Spokowałyśmy rowery na samochód i przejechałyśmy most na drugą stronę, gdzie ku naszej uciesze wjazd do parku Hammel Woods (znajdujący się na terenie zabytkowego młyna Grinton) był otwarty i trasa dostępna była dla rowerzystów.





Warto było zakończyć nasz wypad na tej przyjemnej trasie, na końcu której przy małym wodospadzie/tamie spędziłyśmy chwilkę na plotkach, ciesząc się z ciągle mocnych promieni słońca. Pamiętając, że Iza czeka na nas u siebie w domu, po pół godzinie wgramoliłyśmy się na rowery i popedałowałyśmy do autka, aby chwilę później siedzieć u niej przy gościnnym stole zajadając ze smakiem domowej roboty sałatkę. Nie ma to jak zastawiony stół i świetne towarzystwo na zakończenie udanego kolejnego wypadu Polka Circle Bicycle Club. Cheers!  


Na niebiesko trasa, którą pokonałyśmy tego dnia (23 miles)

Blue team (someone didn't get our memo :-)

Anna Grochowska
Polka Circle Bicycle Club